Przez sto lat ród Lubomirskich wydobywał w Sierczy sól. Sierczańska kopalnia była powodem konfliktu z samym królem, ale też źródłem niewątpliwego bogactwa. Można familia strzegła jej więc jak źrenicy oka, dopisując do historii Kopalni Soli „Wieliczka” intrygujący awanturniczy epizod.

Biznesmen Sebastian

O Sebastianie Lubomirskim krążą różne opowieści. Przywarła doń czarna legenda rozbójnika, który równał graniczne kopce i swawolił na gościńcach. Miał jednak Sebastian również głowę do interesów. Otóż wybił w Lednicy konkurencyjny dla królewskiej kopalni szyb Lubomierz. Monarsze nie zostało nic innego, jak wykupić ów w roku 1607. Dla Lubomirskiego był to złoty interes. Sporo zarobił, a i dowiedział się, że w sól, tak czy inaczej, warto inwestować: albo zarobi wprost na słonej przyprawie, albo z zyskiem odsprzeda kopalnię.

Warto w tym miejscu podkreślić, że Lubomirscy mieli prawo bić własne szyby, o ile czynili to na swoich gruntach. Przywilej ten zatwierdziły szlachcie w latach 70. XVI w. artykuły henrykowskie oraz pacta conventa. Skończyło się regale. Odtąd pan szlachcic mógł wydobywać ze swej ziemi wszelkie bogactwa i nimi rozporządzać. Także solą, choć, jak nietrudno domyślić się, władcy ów fakt był „solą w oku”.

 

Nowy szyb i początek sporu

Syn Sebastiana Stanisław był już człowiekiem bajecznie bogatym, utytułowanym i wpływowym. Cóż tu kryć, w kieszeni Lubomirskiego siedzieli nawet królowie. W roku 1613 w Sierczy (należała do rodu od roku 1586) Stanisław wybił szyb nazwany Kunegundą. Szyb znajdował się u zbiegu dzisiejszych ulic Klaśnieńskiej i Stromej (w XVII w. Klasno było częścią Sierczy). Szczęśliwa gwiazda Lubomirskich świeciła mocno – trafili na sól!

W kolejnych latach sierczańska kopalnia stała się przedmiotem ostrych sporów między potężną familią a wielicką żupą. Komisja królewska w roku 1647 żądała ukrócenia produkcji w kopalni kunegundzkiej. Spełzło w zasadzie na niczym, bo właśnie umarł Władysław IV. Potem bywało różnie: Lubomirscy wchodzili w swoistą symbiozę z żupnikami, godząc się na pewne ograniczenia w wydobyciu i dystrybucji bezcennej przyprawy – byle tylko mieć spokój od królewskich urzędników.

Twarda konkurencja

Co ciekawe, podówczas głównym problemem i źródłem niezgody było „zasalanie rynku” – Lubomirscy mogli sobie bowiem pozwolić na sprzedaż soli po bardzo konkurencyjnych cenach. Awantury z powodu Kunegundy wybuchały raz po raz, zaś królewskie starania o ukrócenie magnackiej potęgi kończyły się groźnymi sejmowymi pomrukami: ale jakże to, żeby jego wysokość ograniczał wolność szlachecką?

Osobną kwestią pozostawało naruszanie wyrobiskami własności królewskiej. Tyle tylko, że trudno było znaleźć na to dowody. Marcina Germana Lubomirscy do swej kopalni z pewnością nie wpuścili, a wtedy nie istniało jeszcze podziemne połączenie między wyrobiskami kunegundzkimi i wielickimi.

W roku 1670 za sprawę zabiera się Michał Korybut Wiśniowiecki. Było nie było, zatwierdził Lubomirskim sporny szyb, ale nakazał lustratorom sprawdzić, czy Kunegunda „do gruntu tylko swojego zachodzi i z niego samego sól prowadzi”. Oczywiście, że górnicy kunegundzcy od dawna pracowali poza granicami Sierczy: „robota Ich MM. PP. Lubomirskich podeszła bardzo w grunt wielicki” – donosił Adam Rózga, który na królewskie zlecenie zrobił pod ziemią pomiary.

Wiek XVII do łatwych nie należał. Nazbierałoby się może w nim ze 30 lat pokoju, nie więcej. Potop szwedzki, wojny z Rosją, Turcją, powstanie Chmielnickiego… Nic dziwnego, że kolejni królowie nie bardzo mogli postawić twarde veto Lubomirskim, którzy wszak trzęśli sejmami elekcyjnymi. Umęczona Rzeczpospolita podupadała, podobnie jej solne żupy w Wieliczce.

Koniec tego dobrego!

Przyszedł jednak dzień, gdy miarka przebrała się. Ludwik Młynek powiada: „Raz górniki z „Kunegundy” – z wielkiej łakomości wkopali się pod szyb „Jana” króla Jegomości – który blisko trzysta kroków był wybudowany: widać było z dala kierat – i drewniane ściany. Gdy się o tem król dowiedział – wielkim buchnie gniewem aż mu mocno zagwizdało – w jednym uchu – lewem: „Zaraz mi Lubomirskiego sprowadźcie do zamku: dam ja ci podkopywanie – dam ja ci, kochanku!”.

Latem 1717 roku do dzieła przystępuje komisja, w składzie której znaleźli się Jerzy Grzegorz Kostowski, filozof, astronom i geometra z Uniwersytetu Krakowskiego, Jerzy Ponleve, królewski major i inżynier oraz Saksończyk Krzysztof Juliusz Hertwig, również geometra. Ponad wszelką wątpliwość dowiedli, że górnicy kunegundzcy wkopali się pod wyrobiska szybu Janina, zatem jak nic w grunty królewskie. Kopalnia sierczańska ostatecznie przeszła w ręce władcy, niemniej nawet po owym pamiętnym 1717 Lubomirscy pieklili się o swoje głośno i długo.

O co ta wrzawa, czyli kopalnia

No dobrze, ale właściwie o co konkretnie ta wieloletnia batalia? W zasadzie o jeden szyb. Lubomirscy wprawdzie w roku 1651 wybili kolejny, Teresę (niedaleko sierczańskiego dworu), ale już w 1663 mówi się o tym wyrobisku jako szybie nieczynnym i zasypanym. Była więc tylko Kunegunda (ok. 95 m głębokości) zwana czasem Śreniawą (od herbu rodu), a w XVIII w. też Klasno. Kunegundy „pilnował” znajdujący się w bardzo bliskim sąsiedztwie królewski szyb Leszno (1651).

Sierczańscy górnicy eksploatowali najbardziej na południe wysunięty fragment złoża. Mówiąc bez ogródek, rarytasów tu nie było. Bryły soli okazały się niewielkie i z rzadka zatopione wśród uciążliwych iłów. Wypadło więc drążyć długie piece i stawiać całe mnóstwo zabezpieczeń. W połowie XVII w. sól wydobywano na poziomie drugim, korzystając z 2 szybików. Pod koniec stulecia górników można było już spotkać na poziomie trzecim.

Mości panie, leje się!

Kopalnia usytuowana o stóp sierczańskiego wzgórza była bardzo narażona na wdarcie się wody. Roztopy, ulewne deszcze, dopływy spoza złoża – skaranie Boskie! „Szyb Kunegundę wody zabierają i cembrzyna się wali, dlatego że opatrzności przez ten czas około niego nie było” (1658). Bywało, że prace odwadniające trwały bez przerwy.

Bito przy szybie studnie, ale zbyt późno o nich pomyślano. „Podrażniony” zydz nie odpuszczał. Było ciężko, o czym wiemy m.in. z relacji sztygara Wawrzyńca Danassela (1709): „Ten szybik był niemal wszytek w błocie wybity, a najbardziej od wierzchu, gdzie woda ustawiczna miękczyła ziemię i opłukiwała cembrzynę”. Zagrożenie wodne było potęgowane przez zawały, a te zdarzały się nader często.

Kopalnia Lubomirskich pochłaniała mnóstwo drewna. Niewielkie komory nie wymagały wznoszenia zabezpieczeń filarowych, wystarczały kaszty i stojaki, ale w ilościach hurtowych. Z początku budulca dostarczały lasy sierczańskie i czechowskie, potem drewno sprowadzano Wisłą i dowożono końmi. Stawianie obudowy to jednak praca czasochłonna, nie nadążano więc za robotami eksploatacyjnymi. Zawały, zapadliska, rwanie się ścian nie należały więc w sierczańskiej kopalni do zjawisk rzadkich. Co więcej duże nagromadzenie drewna oznacza równie duże niebezpieczeństwo pożaru…

Kunegundzcy górnicy

Uciążliwą sierczańską „specjalnością” było wynoszenie ziemi z wyrobisk. Do tego zadania zatrudniano sporą liczbę pracowników. W pocie czoła sól wykuwali kopacze – w roku 1667 pięciu wykwalifikowanych i piętnastu pomocników. Kopalnia, podobnie jak żupa wielicka, potrzebowała też walaczy, kruszaków, szybowych, trybarzy, wozaków.

Co tydzień wyznaczano i spisywano robotników, w zależności od potrzeb powiększając załogę o tzw. kopaczy przysadnych. W roku 1679 kopalnią zawiadywało trzech oficjalistów: administrator (superintendent), pisarz oraz sztygar. Z czasem urzędniczych funkcji przybywało.

Górnicy rekrutowali się głównie spośród mieszkańców Sierczy i Wolicy. Górnicza robota była dla nich sposobem na odrobienie części pańszczyzny. Robotnikom płacono, ale ani dużo, ani w terminie. W roku 1679 zapowiedziano im obniżenie ekwiwalentu za wynoski (każdy pracownik miał prawo do jednej miarki soli tygodniowo, czyli 1/3 beczki) – podniósł się na to sprzeciw ostry i stanowczy, w kopalni dosłownie zawrzało. Wypłacana kwota pozostała bez zmian.

Kunegundzka sól

Lubomirscy produkowali ważące po ok. 40 cetnarów (jakieś 1900 kg, jako że cetnar wielicki był lżejszy niż krakowski) bałwany oraz z reguły 5-cetnarowe beczki soli drobnej. Niechętnie widziano tzw. sztuki, czyli bryły nie nadające się na bałwany oraz mocno zanieczyszczone iłem błotniki. Sól drobna też nie była pierwszej jakości, więc Lubomirscy sprzedawali ją głównie we własnych dobrach.

Roczna produkcja kopalni wyniosła w roku 1649 ok. 90 tys. cetnarów soli, w 1661 – ok. 85 tys., a w 1668 – 70 tys. Mimo trudnych warunków geologicznych wydobycie Lubomirskim opłacało się bezsprzecznie. Nic zatem dziwnego, że niczym lwy bronili swego prawa do szybu Kunegunda nawet wtedy, gdy udowodniono im podbieranie soli spod szybu Janina.